Chrustowy travel, czy tanio zawsze znaczy źle?
Jeszcze jak coś w nazwie ma imperator, cysorz, debeściak, madafaka, dżapan czy tyran, to zwykle nawet do ręki nie biorę, bo jeszcze czymś się zarażę...
Ale
Jak wiadomo, na przekór ogólnie panującym na forum trendom spermotwórczym i oczywistej oczywistości konieczności posiadania do łowienia cierników wędki za pierdyliard i topowego kręciołka Shimano, koniecznie SW za drugą walizkę stuzłotówek plus dżapan plecionki za 600zl 30 yardów (bo więcej na stjuningowaną szpule na łożyskach z kraśnika nie wejdzie) - ja mam lekkie zboczenie i lubię chrusty.
Z prostego powodu - sprzęt u mnie ma trudne życie i nie mam serca, by przedmiot hajtechu, z firmy, która Japończykom rakiety kosmiczne z węgla struga, ot tak, bezceremonialnie, zawinięty w mokre zapiaszczone śpiochy w bagażnik pierdyknać i zapomnieć o nim na 3 dni, bo padać zaczęło, a ja do bagażnika bez potrzeby przecież nie zaglądam...
Dochodzi do tego kajak, łowienie z piachu na plaży, regularne używanie wędki spinningowej jako kijka do brodzenia "bo trzeba" i w efekcie - jeśli coś przeżyło u mnie sezon, znaczy że nic nie jest mu straszne.
Stąd też - nie ma sensu w moim przypadku wydawać kasy na drogi sprzęt, bo niezależnie od "prajstagu" i tak, niczym ptaki dodo - zginie marnie.
W kwestii wędek niby jestem zadowolony, bo zajeżdżam od jesieni przezbrojonego shimaniaka, z dokręconym czarnym shimano i jest dobrze. Kij sprawuje się znakomicie, ma jednak dwie słabe strony - jest krótki, a jak wiadomo na tą przypadłość nawet operacja nie pomaga, i trochę zbyt pałerowy. W sensie - czasem jak trzeba pośmigać jakimś wormem z samym hakiem, czy wymagana jest finezja wykraczająca po za normy przyjęte za wystarczające w czołgu T-34 - no tu niestety ta wędka troszkę się gubi, wypada z roli, że tak powiem.
Jednak, jest też problem w drugą stronę, kij lekki, jak na tutejsze standardy, czyli ok 30g wyrzutu, bo 6lbsowe cacka, znane z Polandii, z racji małej populacji cierników nie znajdują zastosowania na lokalnych wodach, niezbyt mi się widzi w sytuacji, gdy może siąść na nasz wobler czy gumę duży bass, lub, odchodząc od klimatów wyuzdanej fantastyki, taki choćby pollock powszedni. Niestety, wtedy 30 gramowa wędeczka dość szybko musi wyzionąć ducha.
Po tym przydługim nieco wstępie dochodzimy do wstępu właściwego.
Wielkie zbrojenia zlotowe w PL miały miejsce, wybór wędek, kołowrotków, linek - dobrze, że podszepnąłem "weźcie spinningi, bo może piździć" I, o dziwo, nad oceanem - piździło. Nie to, ze wyrzucenie linki przy wietrze 50km/h ukośnie w twarz, mając za sobą jakieś 5m miejsca i skały - jest trudne. Ale, asekuracyjnie, spiny przyjechały.
Kiedy wyciągnięty został rzeczony Ron Thompson jedna moja brew, w tym wypadku lewa, podjechała bardzo do góry, druga pozostała niewzruszona, usta wykrzywił grymas "i jak mu powiedzieć ze to shit". Nie dość ze firma zajebiaszcza prawie jak Jaxon, to kij jest i Nano, i Tyran i w ogóle inteligentny niczym dziecko proszku do prania i podpasek z reklamy tv. JezusieIMaryjo pomyślałem, po kiego TomCast to przywlókł tutaj. Coś tam opowiadał o jakiś filmach, podnoszeniu tą wędką wiader farby itd, ale raz, że to w Rumunii, a tam jak wiadomo grawitacja inna, dwa że jakość i wiarygodność tego filmu przypominała te udowadniające, że ziemie jednak odwiedzają OBCY.
Pal to licho, nie ja tym się będę męczył.
Po pierwszych optymistycznych łowieniach na muchę przyszła pora na spotkanie się twarzą w twarz z irlandzkim wiatrem, muchówki zostały zagrzebane w bagażniku i wyjechały spiny. Widząc zadowolenie na twarzy TomCasta nie wytrzymałem i zabrałem mu na chwilę wędkę, z niecnym planem obśmiania, wytknięcia błędów, amatorki i krzywej postawy, w tym ideologicznej, niczym mistrz rodbuilderskiego szmoncesu Bujo. i...
I niestety ładunek sarkazmu, powszechnie znanej nienawiści do świata itd itp musiał poczekać na inną okazję, bo kijek zrobił zajebiaszcze wrażenie. Lekki, rozsądnie wykonany, czuły, dość szybki, na tyle na ile lubię, czyli jeszcze pozwalający komfortowo pośmigać woblerami. 3 kawałki - super sprawa. Twarda pianka przetykana korkiem, split grip wg najmodniejszych trendów z dżapanowa, w miarę rozsądnie, na ile jako profan mogę to określić, przelotki.
Podczas holu bassa:
i podczas rzutu sandeelkiem:
Przyszedł moment, gdy TomCast wcielił się w rolę bassa życiówki i mogłem zobaczyć ugięcie i poczuć moc tej wędki. Szok! Nie spotkałem do tej pory kija czy spinningowego, czy pod casta z takim zapasem. Przecież tym można chyba słonia za mniejsza trąbę z sadzawki wytargać!
Pojawiło się podejrzenie, że kij jest najzwyczajniej w świecie źle opisany. Ale, przy 40g gumie czuć już że wędka podczas rzutu mocno pracuje, za to śmiganie nic nie ważącymi węgorkami savage geara to czysta przyjemność, pod warunkiem dołożenia do zestawu czegoś subtelniejszego niż czarnuch 4k i 20lb plecionka.
Zlot przeleciał i wyprosiłem u Tomka zostawienie mi kija - że będzie w sam raz na kajak itd. Pozaklinałem, pojęczałem - machnął ręką, kij zostawił, drugi taki sobie sprawi jak przyjedzie do domu.
Kij sparowałem z jedynym kołowrotkiem "lżejszym niż 4k" jaki mam, czyli Shimano Sustain 2500, do tego plecionka Broxx 8kg, cienka niczym włos i... na kajak z nim. Akurat, połączę przyjemne z pożytecznym, obrzucam nowy kijek, nową muchówkę i nowo poznanego lokalersa kajakarza wezmę ze sobą na pollocki.
Miejsce to samo co zawsze, czyli pod dźwigiem, ryb tam jest dość sporo, a trudno o lepszego testera "co kij jest wart w realu" niż większy pollock.
Początkowo kijek sobie odpoczywa w uchwycie, bo na pierwszy ogień idzie muchówka, o niej będzie niedługo. Dopiero kiedy muchołapka została powyginana przez rudzielców w każdą stronę, składam ją i biorę się za Ronalda Tomaszona.
Troszkę sceptycznie, bo miejscowe ryby raczej widzę z 25lb jerkówką i mocnym multikiem, niż z prawie podlodowym pierdzielnikiem jakim jest sustain 2500, pajęczym Broxxem i 30g wędka. Ale, mam ją przetestować, to w realu niech test będzie a nie piękne zdjęcia z linką zaczepioną o płot
Pierwsze rzuty gumą i puk... puk... jeb i siedzi. Ryba idzie do góry dość szybko, jest rozczarowująca 50tką.
Mój kajaczy partner złapał bluesa i zmaga się w jakimś potworem, hamulec dowalony ile fabryka dała... ech, albo ją wyciągnie, albo jej kręgosłup połamie w walce albo kajak wywali zaraz, patrząc na "lekkość" jego zestawu czwartej alternatywy nie ma.
Ja staram się nie widzieć co się dzieje na jednostce obok i w najlepsze czeszę sobie wodę. Pojawiają się pierwsze rozsądniejsze ryby i o dziwo lekki kij daje sobie z nimi radę. Troszkę za długi podczas brodzenia dolnik tutaj idealnie się spisuje pozwalając podeprzeć kij i targać ryby do góry.
Kij miękko amortyzuje szarpnięcia ryb. Kołowrotek z głośnym protestem oddaje ciężko wybrana linkę. Dzień dziecka never endng story.
Mojemu koleżce w końcu udaje się wyrwać z wody jakiegoś miejscowego lewiatana i pod "Samsonem" głośny i tępy stuk priesta po czaszeczce oznajmia światu, że miejscowy polloczy matuzalem własnie wybrał się na Guinnessa do rybiego Abrahama. Żal, tym razem nie .pl a .ie :/
Jakby na pocieszenie kolejne branie, zacinam i od razu odjazd. Żadnego do powierzchni podciągania i pobudki spod kajaka - od razu po braniu czysty fugas chrustas, choć algaes raczej chyba w tym przypadku? Jakiś stwór zakasał płetwy i zasuwa w skały niczym mała lokomotywa. Przecież jeśli nie przystopuję tych zapędów kolejarskich to zaraz będzie po zabawie. Świadom ryzyka dociskam palcem wskazującym rozmazaną od prędkości obracającą się szpulę kołowrotka. Złowroga cisza kontrowana coraz wyższym świstem wiatru na lince. Atmosfera robi się dość napięta i coś musi puścić. Buka czuwa i puszczają rybie nerwy i poddaje się przed dotarciem do skałek i porwaniem mojego sprzętu w drobiazgi. Jednak, to jeszcze nie koniec zabawy, gdy udaje się mi ją podnieść tak, że widzę rudy błysk w głębi wody, odzywają się w rybie nowe siły i znowu kołowrotek gra najsłodsza melodię, choć zamiast dostojnych kawałków znanych z wód słodkich to jest czysty trash metal, z fałszującym zgrzytem, czyli piasek jednak znalazł miejsce pod szpulę...
W końcu podbieram dziada, wykładam go na nogach. Wykopuję aparat, szybkie foto, filmik z wypuszczenia i zmyka do domu.
Ogólne wrażenia z użytkowania kija?
Jest bardzo dobrze. Irlandzki koleżka pomachał, głową pokiwał i wędkę wycenił na dwa i pól kawałka, znaczy 250 euro. W Polsce do dostania za niecałe 200plnów, nic tylko pakować, słać do Irlandii i lokalnym wędkarzom sprzedawać, interes życia - gwarantowany.
A i jeszcze na koniec, nagroda dla wytrwałych czytelników, którzy ponad 180 znaków potrafią przyswoić - wędka to Ron Thompson Tyran Nano Series Travel, 240cm, 10-30g wyrzutu i 3 kawałki
W drodze do mnie jest juz większy brat - 270cm, 15-45 gram i 4 części, występują też jeszcze 2 lagi - 9 i 10 stopowe potworki 20-60 gram
- Friko, pitt, szpiegu i 11 innych osób lubią to
Byłem, przywiozłem, widziałem, potwierdzam Moc z kijem niczym w "Star Wars", może i tani ale przewyższa klasowe kije, kilkanaście razy droższe